czwartek, 10 listopada 2016

Rozdział 5

Rozdział dedykuje Yõko Pixel ^^
*****
Adrien

Zaraz po tym jak wskoczyłem do pokoju, przemieniłem się zwyczajnego siebie. Głośno wzdychając zerknąłem na Plagga, który wykończony wylądował na mojej świeżej pościeli, która pewnie jak zawsze pachniała bzem.
Szybko podszedłem do szafy, koło biurka, wyjmując z niej camembert, który następnie bardzo szybko rzuciłem w stronę mojego Kwami.
Gdy szczelnie zamknięte opakowanie wylądowało, koło coś marudzącego czarnego kota, leżącego plackiem na powierzchni łóżka, nagle mój partner znalazł sobie multum siły i zaczął opychać się jego ulubionym przysmakiem, które chwycił ekstremalnym tempie w swoje małe łapki.
Po około trzech sekundach pudełko było puste. Po prostu Plagg pobił dzisiaj swój nowy rekord jedzenia sera. Dwa kawałki na sekundę, no pięknie.
- Adrien gdzie jest reszta? - spytał się mnie, podlatując do mojej twarzy. Jednym ruchem głowy wskazałem mu miejsce skąd wyjąłem dzisiaj to śmierdzące coś. - Dziękuje - rzucił od niechcenia, lecąc w stronę jego ,,ósmego cudu świata".
Zrezygnowany z głową pełną myśli, rzuciłem się na łóżko. Przez co moja twarz wylądowała w poduszkach, a włosy opadły na materiał, lekko się czochrając. Biorąc głęboki wdech, poczułem, że robi mi się coraz cieplej, gdyż nie mogłem wziąć normalnego wdechu.
- Plagg - odezwałem się, kiedy do mojego nosa doszedł intensywny zapach camembertu - co ja dzisiaj odwaliłem... - wyszeptałem załamany, spoglądając na mojego towarzysza w walce, który jak usłyszał mój głos, zerknął na mnie ze rezygnacją i rozbawieniem w oczach.
- Nie wiem co odwaliłeś, ale możesz mnie olśnić - uśmiechnął się podstępnie, rzucając sobie do ust śmierdzące coś.
Spojrzałem się na niego naburmuszony, a w moich oczach pojawiła się złość.

Co on znowu ze mną pogrywa? Przecież doskonale wie, co się stało, ale nie, musi się mnie o to spytać z tą jego małą złośliwością.
- Pocałowałem Mari - palnąłem szybko, czując jak na mojej twarzy pojawiają się drobne, jak nie wielkie rumieńce, zaś przez moją głowę, przeleciał mi obraz zaskoczonej dziewczyny, której policzki były przyozdobione drobnym różem. Z niewiadomego mi powodu, nagle poczułem słodki smak jej warg, przez co przejechałem dwoma palcami swoje usta. Przypominając sobie, jej radosne piękne oczy.
- Ty i te twoje problemy - usłyszałem jego zrezygnowany ton głosu, który wyrwał mnie kolejnego dzisiaj transu.
- Ty i ten twój ser - powiedziałem tym samym tonem co on, odpowiadając na jego komentarz.
Już czarne stworzonko chciało coś powiedzieć, ale nagle po pokoju rozniósł się odgłos pukania. Plagg przewracając oczami, szybko odleciał z camembertem trzymanym przez niego w małych łapkach. Chwili gdy się na niego wpatrywał w jego oczach można było zauważyć iskierki szczęścia, a na twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Proszę! - krzyknąłem, kiedy ten miłośnik camemberta schował się.
Drzwi otworzyły się na całą szerokość, a do mojej oazy spokoju, weszła wysoka kobieta, o czarnych niczym węgiel włosach z czerwonym dużym pasmem, które związane były w perfekcyjnego koka, zaś jej oczy miały kolor morskiej głębiny, które były ukryte za szkłem okularów. Ubrana jest ona w granatowy garnitur oraz czerwony prosty sweter, ukrywający się pod marynarką.
- Co się stało Nathalie? - spytałem się jej dość poważnym tonem.
- Pan Gabriel chce cię widzieć - rzuciła wychodząc z pokoju. Gdy zamykała drzwi, zerknęła na mnie na chwile, dzięki czemu w jej oczach mogłem zauważyć... no właśnie nic nie mogłem, gdyż w tej chwili nie wyrażały one żadnych uczuć. Kiedy zniknęła za drzwiami Plagg podleciał koło mnie.
Zdziwieni spojrzeliśmy się po sobie.
- Tata chce mnie widzieć - wyszeptałem niedowierzająco, kiedy moje oczy złagodniały i pojawiły się w nich iskierki niezadowolenia, smutku i przede wszystkim szczęścia. Wymieszane w jedną wspólną całość.
Gdy moje Kwami schowało się mi pod marynarką, ruszyłem do biura ojca. Kiedy stanąłem pod drzwiami, niepewnie wyciągnąłem zaciśniętą dłoń w pięść w ich kierunku. Przez chwilę zawahałem się, a serce przyśpieszyło. Spojrzałem się niepewnie na Plagga, który widząc moją niepewność, wyszeptał ,,rusz tyłek. Zapukaj. Dasz radę". Mimowolnie na moją twarz wkradł się mały uśmiech.
Biorąc głęboki wdech zapukałem w drzwi, gdy usłyszałem ciche ,,proszę", wszedłem do biura, zauważając jak zawsze srogi wzrok mojego ojca, ale teraz było coś innego, gdyż w beznamiętnym błękicie, widniało kilka iskierek szczęścia i zadowolenia. Co mnie nieco zdziwiło...
- Synu chce cię o coś spytać - jego srogi głos doszedł do mych uszu, przez co stanąłem na baczność.
- O co chodzi ojcze? - spytałem się spokojnie, zakładając na siebie maskę idealnego syna, którym on chciał, abym był.
- Jak nazywa się ta twoja koleżanka, która zaprojektowała melonik dla ciebie? - słysząc jego słowa z leka się zdziwiłem. Po co on pytał się o imię, mojej ukochanej?
- Nazywa się Marinette Dupain-Cheng - odpowiedziałem niepewnie po chwili zwłoki.
- Dziękuje, możesz iść - odesłał mnie.
Idąc białymi korytarzami, wciąż myślałem, po co ojciec spytał się o My Lady.
Może powinienem mu powiedzieć ściemnione imię i nazwisko? A może jednak powinienem powiedzieć, że jej nie znam... Nie! - na mojej twarzy pojawił się grymas. - Gdybym skłamał, zraniłbym sam siebie tym faktem, że nie chce się przyznać, że ją znam.
Z głową pełną myśli wkroczyłem do mojego pokoju, jak zawsze kierując się w stronę biurka. Siadając na obrotowym fotelu, zrobiłem na nim jeden pełny obrót. Kiedy się zatrzymałem, kładąc łokcie na blat, Plagg od razu wyleciał za mojej koszuli, spoglądając na mnie zabójczym wzrokiem.
Włączając Biedrobloga, zobaczyłem, że Alya dodała jakąś informację, na temat mojej samotnej podróży oraz do tego dodała moje zdjęcie w stroju Czarnego Kota. Następnie wziąłem głęboki wdech, zerkając następnie na kropkowane tło, od razu mojej głowie pojawiła się wizja uśmiechniętej Ladybug, której maska i strój po chwili znikł, ustępując miejsca mojej Marinette.
Westchnąłem cicho, zamykając oczy, a moje kąciki ust podniosły się leciutko do góry, ale nagle moim ciałem zawładnęło dziwne uczucie... uczucie niepokoju, tym, że ojciec zaciekawił się niebieskowłosą.
A co jeżeli jej coś zrobi? - zaniepokoiłem się jeszcze bardziej, ale po chwili odciągnąłem od siebie te myśli, potrząsając głową. - Adrien myśl logicznie, może zainteresował go jej wielki talent - ciągnąłem swój monolog, nadal mając okropne przeczucie.
- Mam nadzieję, że ono się nie spełni - wyszeptałem, spoglądając na Plagga, który zerkał na mnie pytająco. Kiedy Kwami zauważyło mój wyraz twarzy, wzruszył ramionami, wcinając nowe opakowanie camemberta, zaś ja po krótkiej chwili wyłączyłem komputer, kładąc się na moje łóżko. Kiedy już się wygodnie ułożyłem, zacząłem (jak zawsze) wlepiać wzrok w biały sufit.

*****
Marinette

Sześć godzin po małej wizycie Kota wreszcie skończyłam zaprojektowaną przeze mnie bluzkę. Stojąc przed nią ze założonymi rękami na klatce piersiowej, spoglądałam na mój skończony projekt, ze zadowoleniem w oczach, przytakując przy tym głową.
- Chyba ubiorę ją w poniedziałek do szkoły - wyszeptałam sama do siebie.
Nagle poczułam jak ulatują ze mnie wszystkie siły. Nogi zrobiły mi się jak z waty, więc upadłam na ziemię, siedząc na kolanach.
- Ale się zmęczyłam - pomyślałam mozolnie.
- Córciu - usłyszałam głos mojej mamy, dochodzących z dołu. Szybko spojrzałam się na klapę, która się otworzyła, a do pokoju weszła kobieta o granatowych włosach, czyli moja rodzicielka.
Jej wzrok od razu powędrował na manekin, a dokładnie na bluzkę, która była na nim.
- Uszyłaś ją dzisiaj - zerknęła na mnie, a ja przytaknęłam. - Śliczna - uśmiechnęła się serdecznie, a ja odwzajemniłam ten gest.
- Dziękuje - podziękowałam szybko za komplement, wstając na równe nogi. Następnie spytałam się jej co ją do mnie sprowadza.
- Za tydzień - zaczęła - wyjeżdżasz do swojej kuzynki do Polski - powiedziała, a ja spojrzałam się na nią, jakby powiedziała mi właśnie, że obcy zaatakowali Paryż... Ale zaraz to by nie było takie dziwne, bo nigdy nie wiadomo z tym Władcą Ciem.
- Ż-Że co - wydukałam ze szeroko otwartymi oczami w których można było zauważyć niedowierzanie.
- Żadne ,,że co", Mainette - położyła dłonie na biodra, spoglądając na mnie ze zrezygnowaniem. - Już  poinformowałam twoją wychowawczynie o twoim wyjeździe - uśmiechnęła się ciepło.
Że co?! Że co?! ŻE CO?! - wciąż powtarzałam panicznie w myślach. - Ale czemu wy nie jedziecie? - wybełkotałam cicho, nieźle wystraszona, bo w końcu jak będę nieobecna, to Włada Ciem może wysłać, a wtedy co będzie? Paryż zostanie zniszczony? Coś się stanie mojemu cennemu przyjacielowi? Zostanie rany, a może nawet zginie... Nie! A może nasz wróg wygra i zabierze mu miraculum! Nawet jeszcze nie wyjechałam, a już mojej głowie powstają najgorsze z możliwych scenariuszy.
- Bo ktoś musi się zając piekarnią - odpowiedziała, a jej głos wyrwał mnie z myślenia.
- Ale mamo, ja nie chce jechać - powiedziałam panicznie, a moja mama się zdziwiła.
- Czemu nie chcesz jechać - podeszła bliżej mnie - przecież dwa lata temu prawie codziennie nam mówiłaś, że chcesz odwiedzić Alicję i się z nią ,,pobawić" - złożyła ręce na piersi.
To prawda...chciałam tam jechać, gdyż lubiłam z nią przebywać, ale wtedy nie miałam miraculum. Do tego wręcz kochałam te zabawy z jej psem, małymi słodkimi kociakami. Z Alicją nigdy się nie nudziłam, gdyż zawsze, a to biegałyśmy po polach, skakaliśmy po snobkach z naszą wakacyjną ekipą i do tego każdego wieczoru, jeździliśmy konno z jej rodzicami do lasu, który znajdował się dwa kilometry od domu mojej ulubionej kuzynki. Niestety ostatni raz u niej byłam trzy lata temu i pewnie przez najbliższe lata znów jej nie ujrzę, bo w końcu muszę zostać w tym spaniałym mieście i chronić mieszkańców, przed atakami super-złoczyńcy.
- Mamo, ale ja naprawdę nie mogę jechać. Mam przyszłym tygodniu masę testów, do tego jestem przewodniczącą i muszę zostać w klasie, aby w razie czego ją reprezentować - próbowałam ją jakoś przekonać, abym została.
- O testy się nie martw słonko - położyła mi dłoń na bark, zaś ja od razu na nią zerknęłam. - Napiszesz je w innym terminie, a co do klasy, to pewnie sobie poradzą ten jeden raz bez ciebie - uśmiech nie schodził jej twarzy. Kiedy spojrzała się w moje oczy, przytuliła mnie, a następnie wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą z głową pełną rozpaczliwych myśli.

Kilka minut później

- Tikki co mam teraz zrobić! - krzyknęłam panicznie, po moim powrocie do ,,żywych", chodząc szybkim tempem w tą i z powrotem po pokoju.
- Spokojnie Marinette - powiedziała o dziwo spokojna Kwami.
Słysząc jej opanowany głos, spojrzałam się na nią z niedowierzaniem, bo do jasnej anielki nie wiedziałam, czemu na jej twarzy gości stoicki spokój!
- Jak mam być spokojna, jak za tydzień wyjeżdżam zostawiając Chata i Paryż samych - złożyłam ręce na klatce piersiowej. Zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć dopowiedziałam szybko. - I czemu jesteś taka spokojna Tikki? - uniosłam lekko brwi do góry spoglądając na nią wyczekująco. Kiedy na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, upadłam (po raz kolejny tego dnia) na kolana. - Do tego Chat Noir nie może złapać akumy - dodałam krzycząc panicznie, kładąc głowę na łóżko.
- Myśl pozytywnie - wylądowała na łóżku naprzeciwko mnie. - Może Władca Ciem nie zaatakuje, bo nie wyczuje w Paryżu obecności twojego miraculum - spojrzałam w jej oczy, zauważając w nich iskierki nadziei, troski i nutki strachu. - Myśl pozytywnie - powtórzyła.
- Masz rację Tikki - uśmiechnęłam się, a ona odwzajemniła ten gest. Pomimo tego, że prawdopodobieństwo tego, że nasz wróg nie zaatakuje wynosi kilka marnych procentów. - To co teraz porobimy - westchnęłam, odwracając się tak, że mogłam oprzeć się o łóżko. Poprzez tą czynność byłam zmuszona oglądać moje drzwi do łazienki, myśląc nad jakimś ciekawym zajęciem.
- Może zaprojektujesz kuzynce jakiś fajny strój? - zaproponowała po chwili moja mała partnerka, zaś ja przytaknęłam, gdyż ten pomysł bardzo mi się spodobał.
Szybko wstałam na równe nogi, idąc po mój szkicownik. Gdy wzięłam go do dłoni, ruszyłam w stronę okna, otwierając je na oścież. Dzięki czemu do mojego trochę dusznego pokoju, wleciało świeże jesienne powietrze. Pod sprawką wiatru, który akurat mocniej zawiał, do pomieszczenia wleciało kilka różnokolorowych małych listków ukrytych wśród niemal znikającej zieleni koron drzew, które dawały niegdyś prawie każdemu dzieciakowi ( a nawet niektórym nastolatką i dorosłym) drobną zabawę.
Zamykając oczy pozwalałam, aby wiatr bawił się moimi związanymi w dwie kitki granatowymi włosami, ochładzając przy okazji moje wcześniejsze zdenerwowanie.
- Niedługo przyjdzie jesień - wymamrotałam cicho do siebie spoglądając mymi niebieskimi oczami na Paryski krajobraz.
A po niej przyjdzie zima, która ustąpi miejsca wiośnie, zaś ta zieleń, ustąpi miejsca latu. Po każdej porze roku przychodzi kolejna, znów ukazując się w pełni swej wspaniałości. Osobiście uwielbiam ( jak nie kocham) wszystkie pory, gdyż każda na swój własny sposób mnie inspiruje, do tworzenia nowych wspaniałych projektów, wychodzących spod ,,pióra" , które trzymam dłoniach w trakcje przelewania mych pomysłów na kartkę.

*********************************************************************************

Rozdział skończony! (nareszcie...)
Jeśli mam być z wami szczera, rozdział pierwotnie miał się pojawić w niedzielę, ale niestety jak każdy z was wie (dla tych co nie wiedzą o co chodzi, to powiem wam, że w ten dzień moje wszystkie hasła poznał haker, ale całe szczęście wrócił mi najważniejsze na pocztę) nie pojawił się z pewnych konkretnych powodów :)
Trochę się przy nim pomęczyłam, gdyż jestem przeziębiona i mam chyba małą gorączkę, dlatego wybaczcie jeśli będą jakieś błędy >//<
Shiro: Jak zawsze się o to marwtisz...czy ty myślisz, że ludzie są tylko tutaj aby wytykać ci błędy?
Nie myslę tak, ale warto jednak przeprosić :)
Shiro:...
Bez dłuższego przedłużania pozdrawiam i do zobaczenia (jeżeli się bardziej nie rozchoruje i nie będę w łóżku leżała, to do soboty!)
Shiro: Ja również was pozdrawiam ^^

wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział 4

- Co ty - zaczęłam szokowana - tu robisz...Kocie? - dokończyłam powoli.
Kiedy Chat spojrzał się na mnie wzięłam głęboki, wdech sięgając po mój szkicownik, który leżał na podłodze.
- Jak to, co tu robię? - powiedział tajemniczo, przybliżając się do mnie, a na jego twarzy gościł zawadiacki uśmiech. - A nie widzisz księżniczko? Stoję spoglądając twe piękne oczy - podszedł do mnie, przybliżając swą twarz do mojej, przez co mogłam poczuć jego gorący oddech, drażniący, o dziwo przyjemnie moją skórę. - I proszę nie mów mi, że się nie cieszysz, że cię odwiedziłem - odsunął się, składając ręce na piesi, przez co poczułam przez chwilę smutek?
- A czy kiedykolwiek się cieszyłam, że cię widzę? - powiedziałam z żartem, chociaż o dziwo nawet się cieszyłam, że mnie odwiedził... - Ja się cieszę, że mnie odwiedził...O nie! Co się znowu ze mną dzieję, co prawda lubię przebywać z nim jako Biedronka, ale nigdy bym nie pomyślała, że będę się cieszyła jako Marinette, goszcząc go swoim domu. Pamiętaj Marinette, myśl o Adrienie, myśl tylko o nim, o jego pięknych szmaragdowych oczach i blond włosach, które barwą przypominają kolor włosów Czarnego Kota...O kurcze! Nawet Adriena porównuje do niego, OMG! - na mojej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce.
- Jesteś niemiła, księżniczko - znów podszedł bliżej mnie. - Uważaj, bo się obrażę - lekko nadymił policzki, odwracając na chwilę wzrok.
I nagle z niewiadomego nam, powodu wybuchliśmy głośnym śmiechem. Gdy się uspokoiliśmy blondyn zerknął zaciekawiony na trzymany przeze mnie szkicownik.
- Jeśli chcesz zobaczyć, co tam jest, to masz - powiedziałam, wyciągając w jego stronę dłoń, w której trzymałam mój różowy szkicownik. Nie musiałam długo czekać, aby chłopak go pochwycił.
Gdy on tak stał przeglądając moje szkice, minęłam go siadając na łóżku, spoglądając z wyczekiwaniem na mojego, poprawka, na Biedronki partnera.
Zielonooki na chwilę odrywając wzrok od moich prac, ze zdziwieniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, kiedy nasze wzroki znów się napotkały, uśmiechnął się lekko. Następnie zamknął notes, zaznaczając palcem stronę na której skończył i ruszył w moją stronę. Gdy był blisko łóżka, zagrzał miejsce koło mnie, zagłębiając się w ,,lekturze".
Zerknęłam na moje pracę i zauważyłam, że chłopak jest dopiero na dwunastym z moich kilkudziesięciu projektów. Oj czeka mnie jeszcze długa chwila siedzenia z nim.

Jakiś czas później

Po pewnym czasie, spędzonym w ciszy i przede wszystkim w nudzie, Chat natrafił wreszcie na mój ostatni projekt, który był zainspirowany poniekąd nim. Gdy mu się tak przyglądał, jego kąciki ust podniosły się do góry, zaś na moich dotychczas bladych policzkach pojawiły się nikłe rumieńce.
- Przepiękne projekty - skomentował wszystkie moje dzieła, zamykając delikatnie szkicownik, który następnie podał mi, spoglądając w me oczy. Jak zawsze ta piękna kocia zieleń mnie zahipnotyzowała. Kiedy dotknęłam moją dłonią, jego chwytając za mój ,,zeszyt bazgrołów", w jego oczach momentalnie zauważyłam kilkadziesiąt, jak nie kilka set Iskierków szczęścia.
- Dzię...kuje - uśmiechnęłam się czule, wbijając wzrok na chwilę w prześcieradło. Kiedy bladoróżowy materiał, w małe białe kwiatki mi się znudził, zerknęłam nieśmiało na Chata, który spoglądał na mnie zaciekawieniem, z troską i...z jednym nieznanym mi uczuciem.
Gdy blondyn spostrzegł, że wpatruję się w niego, jego zieleń zabłyszczała jeszcze bardziej, zaś na polikach z niewiadomego mi powodu pojawiły się rumieńce, które barwą przypominały kolor piwonii. Szybko odwrócił wzrok, chwytając prawą dłonią za swój podbródek, spoglądając w przestrzeń pokoju, zaś ja wciąż go obserwowałam, kiedy moje serce, biło szybkim tempie.
Czemu przy nim moje serce bije tak szybko? W końcu on jest tylko wkurzającym dachowcem, ja kocham kogoś innego i czemu znów dzisiejszego dnia o tym myślę? Chyba mi na maksa odbija... teraz to już kompletnie nie rozumiem swoich uczuć - takie i podobne myśli, wciąż chodziły w mojej głowie nieustanie, odkąd Czarny Kot zainteresował się normalną, niezdarną mną.
Cicho wzdychając spojrzałam się na chwile przed siebie na ścianę, a następnie pokierowałam pomalutku wzrok na chłopaka siedzącego koło mnie. Akurat gdy spojrzałam się w jego oczy, on również na mnie zerknął, przez co nasze wzroki się napotkały.
Szybko jak poparzona odwróciłam wzrok, zresztą on również postąpił tak jak ja. Zdenerwowana ze jeszcze szybszym biciem serca, otworzyłam książkę, która zaczęła się tworzyć dzięki moim pomysłom. Los chciał, że akurat otworzyła się strona z moim ostatnim projektem.
- Ten tutaj - zaczęłam nieśmiało, wskazując na ową bluzkę. - Zamierzam dzisiaj wykonać - uśmiechnęłam się lekko, wiedząc, że blondyn spogląda szczęśliwy z wielkim banem na twarzy na mój projekt.
- Wiesz co? - zaczął, zaś ja pokręciłam przecząco głową. - Ten tutaj jest akurat najlepszy, z wszystkich twoich najlepszych projektów, moja piękna - objął mnie ramieniem.
- Na serio najlepszy, z najlepszych projektów, to co powiedział było trochę bez sensu, ale co mnie to dziwi, w końcu często mu się to zdarza...i zaraz - zerknęłam na moje ramię. - Czemu nie rzuciłam JESZCZE z siebie jego ciężkiej łapy? - następnie pokierowałam fiolet mych oczu na niego. Widząc jego szczęśliwą minę, moje kąciki ust, znów podniosły się do góry. - I drugie zaraz, czy on powiedział do mnie piękna? - poczułam jak zaczęły piec mnie poliki. - No pięknie, teraz przez jego słowa będę się rumienić jak głupia...- Dziękuje - podziękowałam za komplement, spuszczając wzrok i o dziwo, nie rzuciłam ze mnie jego ręki, co było dość dziwne z mojej strony...oke nie wnikam już mój własny tok myślenia i działania.
- Wybacz księżniczko, ale - osunął się ode mnie wstając z łóżka - muszę już iść - zaczął iść w stronę okna. Kiedy przed nim stanął posyłając mi szeroki uśmiech, poczułam pustkę i samotność.
- Poczekaj Kocie! - krzyknęłam, kiedy ten już szykował się do wyjścia, a następnie szybko wstałam, zrywając się z łóżka.
Kiedy zielonooki usłyszał mój głos, obrócił głowę, spoglądając na mnie pytającym wzrokiem. Robiąc kilka kroków do przodu znalazłam się przy nim, wyciągając w jego stronę mą dłoń. Blondyn ze zdziwieniem poruszył swoimi sztucznymi uszami i ogonem, jakby była to część jego ciała, spoglądając a to na moją rękę, a to na moją twarz. Przez co od razu robiło mi się cieplej, czując jego wzrok na sobie.
- Papa Kacie - dodałam po chwili, wyrywając go z tego...transu? Gdyż jak usłyszał mój głos, potrząsnął lekko głową, podchodząc do mnie zawadiackim uśmiechem, wystawiając swoją dłoń w stronę mojej z zamiarem jej uściśnięcia. Wielkie było me zdziwienie, kiedy chwycił mą rękę, splatając nasze palce. Zdziwiona spojrzałam na nasze dłonie i nagle poczułam szarpnięcie, przez co poleciałam do przodu, lądując na umięśnionej klatce piersiowej Chata. Kurcze jakie on ma mięśnie! Pomyślałam od razu, spoglądając w górę, napotykając piękną zieleń, która z każdą chwilą się do mnie zbliżała. Nawet nie zdążyłam zareagować, a raczej, nie zdążyłam przeanalizować obecnej sytuacji, a usta chłopka delikatnie musnęły moje. Kiedy przestał mnie całować, wyszeptał do mojego ucha ciche ,,do zobaczenia" jego seksownym głosem, a następnie odsunął się ode mnie, wyskakując przez okno, zostawiając mnie samą w moim pokoju.
Szokowana spoglądałam w okno, przez które wyszedł Czarny Kot, a w głowie miałam tylko jedno zdanie, a mianowicie ,,Co tu się właśnie stało?!!?". Przez moje ciało w jednym momencie przeleciała kaskada uczuć i to wszystko przez tego dachowca, który niegdyś mnie wkurzał, a teraz wnet mnie onieśmiela. Więc powtórzę jeszcze raz...Co się ze mną/ z nim dzieję!?
- Tikki - wydukałam po chwili stania w tym samym miejscu. Jak na zawołanie, pojawiła się koło mnie moja biedronko podobna przyjaciółka. - Powiedz mi jak ja się będę przy nim normalnie zachowywać, kiedy spotkam go jako Ladybug- westchnęłam zrezygnowana, chowając twarz w dłoniach.
- Nie wiem Marinette - do moich uszu, dodarł jej niemal piskliwy głos. - Nie wiem - powtórzyła , siadając mi na ramieniu.
- Ja też nie wiem - spoglądam w okno, potrząsając lekko głową. - Wiesz co! - rozpromieniłam się. - Czas się brać do roboty - zachichotałam, podwijając do góry niewidzialne rękawy. - Nie będę się jak na razie martwić Czarnym Kotem - ruszyłam w stronę dość dużej komody, w której chowałam przeróżne materiały.
- I oto chodzi Mariette, nie przejmuj się tym na razie! - zaśmiała się, latając wokół mojej głowy, z szerokim uśmiechem, który ja wnet od razu odwzajemniłam.

******
Jakiś czas wcześniej

Zaraz po tym jak Adrien, jako Czarny Kot udał się do fiołkowookiej, do pokoju blondyna wszedł dobrze zbudowany mężczyzna, który miał drobną sprawę do swojego syna.
Gabier Agreste, był wysokim mężczyzną z klasą, jego jasne blond włosy były idealnie ułożone, zaś niebieskie oczy ukrywały się za szkłem okularów. Ubrany jest białą odpiętą marynarkę, pod którą znajdowała się szara kamizelka i mleczna koszula, z której kołnierza wychodził biało-czerwony krawat schowany pod kamizelką. Za spodnie służyły mu czerwone rurki. Wszystkie jego części ubioru były zrobione przez niego, gdyż mężczyzna jest sławnym na cały Paryż, jak nie świat projektantem.
Zawsze jest on zapracowany, nie poświęca chodźmy najmniejszej uwagi swojemu synowi, przez co Adrien odnosi wrażenie, że jego tata go kocha. Nawet sam kiedyś przyznał, że gdy była jeszcze z nimi jego mama, był on całkiem innym człowiekiem, zaś po jej zniknięciu stał się tak srogi i poważny, że na jego twarzy od dawna nie zawitał żaden uśmiech.
- Adrien, jesteś tu? - odezwał się po chwili wodzenia wzrokiem po pokoju chłopaka. Jego oczy były surowe, a przez głos nie przenikały żadne uczucia.
Nie słysząc odzewu ze strony syna, zrezygnowany westchnął, marudząc coś z niezrozumiałego pod nosem, rozglądając się jeszcze raz po pokoju. Już chciał wychodzić z oazy swojego syna, ale jego wzrok przykuł mrugający się przycisk na jednostce komputera, informujący, że sprzęt nie został wyłączony.
Zrezygnowany mężczyzna ruszył w stronę komputera z zamiarem wyłączenia go, już miał nacisnąć przycisk, aż nagle zainteresowało go, co jego syn ostatnio oglądał i miał dziwne przeczucie podpowiadające mu, aby tam zajrzał, więc bez zastanowienia odblokował komputer, włączając monitor, a jego oczom od razu na pasku zadań, rzuciła się podwójna ikona, informująca o tym, że dwa zdjęcia są zminimalizowane. Starszy Agreste bez zastanowienia otworzył zdjęcia i to co ujrzał sprawiło, że na jego twarzy na początku pojawiło się zdziwienie, zaś po chwili owe uczucie zostało zasępione innym, a mianowicie szczęściem. Jego kąciki ust uniosły się do góry, tworząc szeroki podstępny uśmiech, zaś w oczach zawitały przeróżne iskierki radości.
- Więc to ta dziewczyna prawdopodobnie jest Biedronką - wyszeptał zadowolony, wyłączając plik i komputer. - Kto by pomyślał, że mój syn odkryje kim ona jest - złożył ręce na klatce piersiowej, przytakując z zamkniętymi oczami. Następnie wyszedł z pokoju udając się do swojego biura, idąc przez białe korytarze, które są przyozdobione jedynie przez jakieś obrazy. Kiedy wszedł do swojego ,,małego" gabinetu, jego oczom od razu rzucił się portret jego żony oraz biurko stojące przed nim.
Mężczyzna szybkim tempie usiadł za nim, opierając swoje łokcie o blat, chowając twarz w dłoniach.
- Ciekawe kim jest ta dziewczyna i jestem pewien, że gdzieś ją już widziałem - pomyślał, szukając niebieskowłosej w swoich myślach, ale niestety nie mógł sobie niczego przypomnieć, więc po krótkiej chwili, postanowił, że jak jego syn wróci do domu, spyta się go taktownie i bez podejrzeń, kim jest owa panienka, którą jest Ladybug bez maski.
*********************************************************************************
1814 słów - mniej niż poprzedni, ale trzeba się liczyć z tym, że wczoraj dodałam jeszcze One Shot ;)
Jeśli mam być szczera nie jestem zadowolona z tego rozdziału... Nie jest on (chyba) zły, ale przez tą pogodę jak zawsze mi wszystko nie pasuje XD
Pozdrawiam!
Shiro: Już kończysz? ;-;
Tak, bo w końcu nie chce się zbytnio rozpisywać :)
Shiro: Dobrze...więc pozdrawiam was!
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu! :3